W tym co napisał PiMa o wystąpieniach jest sporo racji

Wczoraj wpadłem na świeżutki wpis Piotrka Maksimczyka, w którym wyjaśnia, dlaczego preferuje pisanie zamiast wystąpień publicznych – na Linkedin Pulse.

Jest w nim dużo otwartości i lubię analityczne podejście Pimy. Jest też sporo konkretów, które zachęcają mnie do komentarza, w postaci tego wpisu.

Z czym się w szczególności zgadzam – że przygotowanie wystąpienia publicznego, to duży stres i bardzo szarpane flow (zobrazował to dzięki zbieranym danym idealnie). Sam mam też identycznie jeśli chodzi o pisanie – zaznaczałem już to przy okazji notki Niespodziewany efekt uboczny , że jak tylko wypracowałem sobie nawyk szybkiego przerzucenia myśli na tekst to docieranie z materiałem do czytelników jest efektywniejsze, szybsze i mniej stresujące niż wystąpienia.

Jest też kilka punktów, na których chcę się zahaczyć i rzucić inne światło na temat.

Poczucie ulgi oraz przezwyciężenia stresu związanego z oceną publiki, ćwiczeniem angielskiego i powtarzaniem tekstu, są dla mnie na tyle nikłą formą nagrody wobec poziomu stresu, że obiecuję sobie już nie wystąpić

Bardzo doceniam, że przed pierwszym wystąpieniem miałem okazję do bycia „zcoachowanym” i wiem po co ja występuję. Przy założeniu, że to, co wyżej zacytowałem, jest tym powodem – to pewnie znajdzie się lepszy sposób na dostarczanie sobie poczucia ulgi (jakieś rozrywki, hobby), przezwyciężanie stresu przed oceną publiki (choćby to pisanie publiczne) czy ćwiczenie angielskiego (godziny z lektorem). Moim zdaniem to głębokiego przerobienia są tu przyczyny występowania. Nie mam intencji coachować Pimy, mogę dla porównania opowiedzieć jak to wygląda u mnie. Ja u siebie widzę kilka różnych przyczyn, dla których zdecydowałem się występować i nadal występuję:

  1. budowanie marki osobistej (oczywiście tylko jeden z elementów, bo buduję ją tez na parę innych sposobów, w tym pisząc)
  2. polerowanie umiejętności wystąpień publicznych, które bez wątpienia przydadzą mi się w życiu (przemawianie, inspirowanie, wystąpienia, storytelling) – jeszcze nie wiem do czego, ale co bym nie robił, umiejętność radzenia sobie z tym stresem będzie mi się zwracała
  3. zasada wikipedysty – oddawanie wiedzy z powrotem do społeczności w podziękowaniu za to, że kiedyś z niej czerpałem. Na początku swojej drogi pełnymi garściami czerpałem z materiałów i wystąpień dostępnych publicznie, teraz mam poczucie obowiązku by się rewanżować

    Po jakimś czasie od wystąpień doszły mi jeszcze dwie przyczyny:

  4. odpowiedzialność za kształtowanie i inspirowanie społeczności, zwłaszcza tych osób, które są mniej doświadczone ode mnie – nie wiem dokładnie dlaczego, ale jakoś tak czuję potrzebę wpływania, inspirowania, ulepszania. Mogę to robić na wiele sposobów (i staram się robić), ale mam też poczucie obowiązku pojawiania się na konferencjach czy społecznościach i przekazywania tego, jak ja rozumiem co to znaczy porządny agile. To poczucie obowiązku ma też ciemniejszą stronę – mam przeczucie, że jeśli ja tego nie będę robił, to w to miejsce może pojawić się materiał o znacznie gorszej jakości, który będzie pogarszał ogólny poziom polskiej społeczności. (i ten kawałek, to temat na znacznie większą dyskusję, rozmawiałem parokrotnie z kilkoma osobami, chyba się nie odważę na wpis publiczny)
  5. łechtanie sobie ego – miło usłyszeć pozytywny feedback, rozwalają mnie na łopatki historie w stylu „4 lata temu zainspirowałeś mnie i dzisiaj robię to”. Na mój impostor syndrome robi mi dobrze właśnie zderzanie się z tą niepewnością i w niewymuszany sposób uzyskiwanie pozytywnych wzmocnień (albo uświadamianie sobie samemu że się dostarcza sensowną wartość).

Zestawiając te przyczyny z wpisem Pimy – 1, 3 i 5 zdecydowanie jest do zrealizowania w inny sposób niż wystąpieniami. Pisanie artykułów może być nawet skuteczniejsze niż wystąpienie (artykuł dociera szybko do tysięcy odbiorców, wystąpienie co najwyżej do setek i to z dużym opóźnieniem między pojawieniem się myśli a jej przekazaniem). Dla mnie 2 i 4 też są ważne, dlatego ja nie wybieram scenariusza ALBO ALBO i staram się łączyć pisanie z wystąpieniami.

Powyżej wytłuściłem elementy procesu, które według mnie nie przyniosły przez okres 3 miesięcy od zaproszenia do prelekcji mierzalnej wartości w kontekście tego konkretnego wystąpienia i zwiększały sukcesywnie poziom odczuwalnego przeze mnie stresu

Jest parę prostych sposobów, by takie przygotowania trochę poprawić:

  • nie przygotowywać się aż tak bardzo ;P (stresu pewnie będzie z tego powodu więcej i po angielsku chyba bym się nie odważył, ale po polsku machnięcie prezentacji na luzie i lekkim spontanie jest znacznie bardziej satysfakcjonujące)
  • korzystać z reużywalności – wystąpić więcej niż raz z tym samym albo podobnym materiałem. Na przykład swoją świeżą prezentację „Czego się nauczyłem przez 3 lata transformacji mBanku” najpierw przygotowałem na wewnętrzną konferencję w banku, potem wystąpiłem z nią po lekkich poprawkach na ALEKraków, a potem po kolejnej rundzie lekkich poprawek na AgilePoznan. Slajdy praktycznie były bez zmian, pozmieniałem organizację prowadzenia wystąpienia, trochę inaczej poustawiałem akcenty na bazie informacji zwrotnej. Patrząc z perspektywy metrykowej – półtora jednostki wysiłku przygotowawczego dało mi trzy jednostki wystąpieniowe. A idąc dalej tym tropem (choć sam eksploatuję to w małym stopniu) – jak już wystąpiłeś, to możesz zrobić z tego samego materiału artykuł albo nagrać jakieś wideo.
  • inaczej poukładać prace przygotowawcze – ja mam w nawyku zrobić podstawowe czynności rozplanowania wystąpienia w momencie pisania call for papers albo abstraktu – opisałem to we wpisie Jak się przygotować do wystąpienia publicznego i aż do „warstwy treści” warto sobie przygotować w trakcie pisania zgłoszenia. We wzorze na flow efficiency akurat to niewiele zmieni, ale ja mam poczucie, że znacznie zmieni poziom stresu.

Nie lubię wystąpień publicznych, gdyż podwyższenie na scenie bądź po prostu stanie przed setką ludzi stawia mnie automatycznie w roli autorytetu, którym nie lubię się czuć. Wolę za to równość, kółka ludzi, warsztaty, dyskusje oraz sesje pytań i odpowiedzi, wymianę myśli, różnych doświadczeń i kontekstów.

Wpis jest w kontekście społeczności AgilePoznan i zdecydowanie spotkanie społeczności nie musi mieć charakterystyki „mówienia z podwyższenia”. Wiele konferencji też daje taką możliwość – mniejsze sale, w których jeśli się tylko mocno uprzeć, można przearanżować wnętrze. Widziałem, jak jeden znany mi trener na początku swojego slotu w sali konferencyjnej (z ruchomymi krzesłami) po prostu zrobił minićwiczenie na samoorganizację – „potrzebuję uzyskać wielki okrąg z krzeseł, czy możecie się zaangażować żebyśmy go uzyskali?” a na koniec zrobił odwrotność – „przywróćmy krzesła do pierwotnego układu”. I całe spotkanie odbywało się bardziej w klimacie openspace’owego kółka niż przemowy ex catedra. Na konferencjach często jest też możliwość dołączenia do programu jako prowadzący warsztat – to też zmniejsza to poczucie przemawiania i zamienia je na poczucie prowadzenia wydarzenia, asystowania uczestnikom w dzieleniu się doświadczeniami. Rozumiem niechęć do budowania dystansu między prowadzącym a uczestnikami i uważam, że to prowadzący ma wszystkie karty w ręce, by tego dystansu nie tworzyć. Dobrać formę, zbudować atmosferę, podyktować organizatorom wydarzenia warunki. Organizator (i społeczność) chce dostać zastrzyk refleksji od danej osoby, a nie „posłuchać wystąpienia”.

Podsumowując cały wpis – na tle refleksji Pimy chciałem pokazać, że można zrobić więcej z tematem stresu wystąpieniowego, poczucia nieefektywności przygotowań wystąpień i braku komfortu formy przemawiania do tłumów z podwyższenia. I uważam, że wystąpienia są dobrym dopełnieniem wszystkich innych metod dzielenia się wiedzą (wpisy w mediach społecznościowych, blogi, książki, wideo, podcasty…).

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.