5 lat na swoim – podsumowanie

Na przełomie marca i kwietnia minęło mi, trochę niepostrzeżenie, pięć lat działania wyłącznie na własny rachunek, więc skorzystam z okazji do lekkiego (ale rozległego) wpisu z podsumowaniem swoich wrażeń z działania jako niezależny freelancer. Wpis jest nawiązaniem do serii podsumowań po miesiącu, kwartale i pierwszym roku – podlinkowuję je na końcu tego posta. To co tu zamieszczam to suma różnych odpowiedzi na zdarzające się w moim kierunku pytania, zwłaszcza ze strony osób, które znają mnie dłuższy czas i są realnie zainteresowane pewną ewolucją mojej drogi. Ze zrozumieniem przyjmuję komentarze typu TL;DR i ten wpis nie jest próbą wygenerowania jakiejś krótkiej zgrabnej treści pod kawkę albo szybki scroll w social mediach. Jeśli z tego powodu będziesz jedną z trzech osób, które przeczytają całość – tym bardziej doceniam i pozdrawiam.

Co się wydarzyło 5 lat temu i od tego czasu (krótka notka dla osób które nie śledziły mnie z uwagą albo w ogóle mnie nie znają):

  • Zgodnie z kilka lat wcześniej przygotowywanym planem odszedłem z etatu i zająłem się na 100% czasu i energii działaniem jako niezależny konsultant i trener w ramach marki 202 procent.
  • Początkowo pracowałem w formule Agile Coacha do wynajęcia, realizowałem też trochę szkoleń zamkniętych.
  • 4 lata temu uruchomiłem razem z Jackiem Wieczorkiem podcast Porządny Agile i nadal nagrywamy (gdy to piszę, live jest 109 odcinków). Siłą rzeczy ograniczyłem inne, dotychczasowe moje formy promowania się treściami (m.in. wyzerowałem aktywność na Agile247.pl).
  • Udało mi się odpalić autorskie warsztaty „Prawdziwe Przypadki Scrumowe” i co ok. pół roku zbieram grupę na ten program (kolejne zapisy otwarte są na początek października).
  • Zacząłem ewoluować swoje sposoby działania biznesowego mocniej w stronę konkretnych projektów zmiany i programów wsparcia danej organizacji, projektu czy zespołu.
  • Przyszedł COVID i wywrócił mi cały stolik biznesowy, parę miesięcy trwało odbudowanie kontraktów, przy okazji przenosząc mój biznes do trybu zdalnego a potem hybrydowego.
  • Zreorganizowaliśmy z Jackiem sposób działania biznesu, uruchomiliśmy spółkę z o.o. i przy okazji podjęliśmy też decyzje o rozejściu się z pierwotnymi wspólnikami z czasów spółki cywilnej.
  • Ostatnio uruchomiliśmy linię biznesową webinarów (polecam zwłaszcza webinar o agile).
  • Obecnie nie działam już jako Agile Coach do wynajęcia (rozliczany na godziny czy dni), współpracuję z firmami na zasadzie konkretnych produktów, zamkniętych projektów czy realizacji z góry ustalonego celu (najczęściej zmiana, wyjście z kryzysu, pomoc z konkretnym problematycznym aspektem).
  • Nadal można mnie spotkać na wydarzeniach związanych z agile (gdzie pojawiam się raczej na wyraźne zaproszenie, ostatnio już nie zgłaszam się do programów sam). „Na scenie” ostatnio o wiele częściej można mnie spotkać jako gościa zamkniętych wydarzeń wewnątrzfirmowych, gdzie wzbogacam program konferencji czy programów rozwojowych.

Taki rys historyczny, dla uporządkowania faktów, bo kolejne punkty różnych przemyśleń wypisuję z założeniem uniknięcia powtarzania się. Co mi siedzi w głowie po 5 latach „na swoim”?

Poczucie wolności

Najważniejsze dla mnie w byciu samodzielnym w działaniu jest przyjemne uczucie niezależności: robię to co lubię, kiedy tego chcę i jak chcę. Jak czuję potrzebę przyduszenia, to to robię, aczkolwiek ostatnio o wiele częściej odpuszczam, realizuję pewne minimum, ale staram się ograniczać wysiłek i poświęcić ile tylko dam radę czasu rodzinie i działaniu w ramach swoich hobbies. W porównaniu do czasu, gdy pracowałem na etacie, jest u mnie nieporównywalna przewaga swobody i panowania nad swoim czasem – i piszę to ze świadomością, że nawet w czasach pracy wewnątrz firmy miałem bardzo dobre układy i mocną pozycję. Wcale też nie chodzi mi stricte o „brak szefa” a raczej o brak poczucia przymusu. No, może poza wyjątkiem poczucia przymusu wynikającego z prawa skarbowego = pewnych terminów wolę nie przekraczać i pewnych działań odpuścić nie mogę. W okolicy przełomu miesiąca mam lekkie przebłyski wspomnień tego, jak to było rozliczyć delegację, opisać fakturę czy dopiąć wydatki z firmowego budżetu. Ale nawet w tym obszarze, mam silne poczucie, że dzisiaj rozliczanie takich biurokracji, to kwestia działania na swoje dobro a nie wypełnienie jakiejś bezdusznej procedury.

Pewność siebie lepsza niż na etacie

Wiele osób rozważając w swojej głowie wyjście na samodzielną działalność (dowolnego typu – zarówno prowadzenie większej firmy jak i przejście na działalność typu freelancer / konsultant / samodzielny trener) bardzo obawia się niepewności. Nie neguję tego, ale dzisiaj mogę z pełną świadomością napisać, że poczucie pewności mam lepsze niż na etacie. O wiele więcej spraw jest bezpośrednio pod moją kontrolą (to, czy mam kontrakt i jak go realizuję), a te poza kontrolą (budżet na projekt, zmiany decydentów) są podobne jak przy etacie = zawsze możesz się coś zdarzyć. Tylko „na swoim” staram się mieć minimum dwa kontrakty i najlepiej z dwie-trzy rozmowy o różnych możliwych działaniach w przyszłości, więc nawet jeśli pojawi się jakaś zła wiadomość, to spokojnie przechodzę do kolejnego zlecenia. Albo mam okres mniej intensywny, w którym mogę się trochę mocniej podładować, zbudować produkt czy skupić się mocniej na rozwoju swoich umiejętności. W pracę freelancera siłą rzeczy jest wpisana dywersyfikacja, której odpowiednik jest niemożliwe albo bardzo źle widziany przy pracy na etacie (więcej niż jeden etat albo sidejob). Jednym z przemyśleń z tych 5 lat jest unikanie zleceń „na wyłączność”. Są firmy, które mają ochotę wysycić 100% mojego czasu i są gotowe za to zapłacić (najczęściej oczywiście z pewnym rabatem za duże zlecenie). Kiedyś taki kontrakt wydawał mi się wymarzony, ale dzisiaj wcale taki nie jest – tylko spory fart z ułożeniem się zleceń pozwolił mi uniknąć długiego okresu posuchy, gdy tego typu dwa zlecenia się dosyć raptownie zerwały. Dzisiaj można mieć mnie „na wyłączność”, ale nie z rabatem a z dopłatą ekstra – czyli stawki rosną jeśli dany klient chciałby większą albo maksymalną możliwą intensywność współpracy.

Ogrom nowych doświadczeń, nieosiągalny na etacie

Moim motto jest „ciągle się uczę” i nie umiem tekstem wyrazić tego, jakie przyspieszenie uczenia się zyskałem dzięki pracy jako niezależny konsultant. Na etacie działałem w dużych i zróżnicowanych wewnętrznie firmach. Ale to na kontraktach mam możliwość wskoczenia do kilku branż jednocześnie, bardzo odległych od tego, co robiłem do tej pory (np. produkcja, medycyna, firmy handlowe czy mimo wszystko już bliższe mojemu pierwotnemu doświadczeniu świat ecommerce czy ubezpieczeń). Osoba, która na etacie zmienia firmy co roku raczej jest krytykowana za niestałość, w pracę konsultanta (zwłaszcza tak jak ja działającego w trybie „zrobię swoje, uczę Was samodzielności i idę dalej”) jest to w porządku. Poza zobaczeniem wielu firm poznaję też mnóstwo wspaniałych osób, co poszerza mi perspektywę ale też buduje mocną sieć kolejnych kontaktów biznesowych na przyszłość. Na pewno brakuje mi dla równowagi mocniejszego wejścia w szczegóły danego rynku albo wieloletniej perspektywy angażowania się w jeden aspekt. Póki co nie jest to jednak ból, który by mnie męczył, zwłaszcza, że takie różnorodne doświadczenia pozwalają mi budować wiedzę i przemyślenia na poziomie meta, takich jak sprawy związane z kulturą organizacji, uniwersalne zasady zarządzania zmianą czy roli menedżerów przy innowacyjnych przedsięwzięciach (niezależnie od tego czy jest to nowe oprogramowanie do data science czy przezbrojenie sposobu funkcjonowania linii produkcyjnej).

Istota zwinności, po zderzeniu się ze światem „poza IT”

Świat „poza IT” zawsze mnie fascynował i przez te 5 lat miałem sporo różnych doświadczeń przy okazji projektów i reorganizacji firm. Co ważne – mnóstwo z nich wcale nie było tak cukierkowe jak może się wydawać, miałem też doświadczenia nieudane i mam teraz sporo mocnych przemyśleń, by już nie powtórzyć podobnych błędów w przyszłości. O merytoryce tego nie będzie w tym wpisie, ale chętnie podzielę się tym w formie, która jest potrzebna. Po stronie pozytywów – empatyzuję z osobami, które próbują wykorzystać agile do prac w obszarach niezwiązanych z typowymi projektami rozwoju produktów cyfrowych i widzę jak trudno o dobre przykłady, adekwatne wyjaśnienia i wzięcie poprawki na wyraźnie inny kontekst kulturowy i organizacyjny takich inicjatyw. Nurt zwinny ma wyraźne obciążenie swoimi korzeniami technologicznymi i by być rozumiany w szerszym świecie, musi być komunikowany językiem uniwersalnym i na bazie przykładów i pojęć zrozumiałych dla adresatów. Szereg kolejnych informacji zwrotnych od świetnych osób, jakie spotkałem przez 5 lat na swojej drodze, pokazuje mi, żeby ciągle pracować nad swoim żargonem i doborem przykładów. I gdy widzę to w sobie, jednocześnie mam co raz większy problem, gdy zauważam takie niedociągnięcia u swoich koleżanek i kolegów z branży. Agile tłumaczony wiernymi cytatami z Manifestu albo case studies na bazie firmy technologicznej nie trafia do każdego, bo nie ma prawa trafić.

Fascynujące eksperymenty biznesowe

Gdy wchodziłem w świat freelancera ds. agile, wzorowałem się na swoim mentorze i kolegach z branży, których sam zatrudniałem, więc w początkowym okresie żyłem w przeświadczeniu, że praca taka polega na pojawieniu się u klienta w umówiony dzień, przepracowania tego dnia i podsumowania pracy pod koniec miesiąca wraz z wystawieniem faktury. Lub gorzej – gdy rozliczasz się dokładnie z przepracowanych godzin. Lub lekko lepiej gdy masz jakiś pakiet wsparcia (np. z góry założoną liczbę dni, pewną pulę dni szkoleniowych czy cały miesiąc wsparcia). W przekonaniu o takim podejściu utwierdzali mnie też klienci, którzy sami inicjowali taki styl rozliczania, znając go przy okazji zatrudniania konsultantów zewnętrznych z innych dziedzin. Rozliczanie godzinowe i dniowe ma mnóstwo wad (i to znów nie będę wchodził w zbytnie szczegóły, bo to temat na książki, zresztą już napisane – https://jonathanstark.com/hbin ). Przez kolejne miesiące, przy okazji kolejnych zleceń, dużo kombinowałem jak wyjść z błędnego koła rozliczania „na dniówki” i cieszę się, że miałem w tej sferze mocnego partnera w postaci Jacka. Obaj się nakręcaliśmy w tym, by jak najmocniej odejść od przeliczania stawki na dzień pracy, jak najmocniej bazować na produkcie i reużywalności. Nadal jest tu jeszcze sporo do zrobienia, ale jest to dla mnie szokiem jak bardzo dobrze dla obu stron kontraktu robi podejście w którym umawiamy się na cel i skupiamy się na jego realizacji zamiast na ustalenia zasad, w jaki „zasób konsultanta” ma rozliczać dniówki na fakturze albo dobrze się „zutylizować”. Najlepsze przypadki wpływu, jaki zapewniam dzisiaj organizacjom, mają kosmiczne przeliczniki stawki na roboczogodzinę faktycznej pracy – ale klient nie płaci za to, czy byłem zajęty, tylko za to, jak rezultat mojej pracy jest wartościowy dla danego biznesu. Gdybym miał spekulować, zaryzykuję tezę, że mój/nasz model rozliczeniowy może stać się jawnym wyróżnikiem biznesowym na rynku, w którym działam. Ale póki co jeszcze brak mi odwagi by na to mocno stawiać w swojej komunikacji 😉

Pułapka liczenia czasu niepłatnego jako czasu straconego

Chwilami byłem w takim trybie myślenia, jaki wielu freelancerom towarzyszy codziennie – jeśli masz wolny dzień, za który nie wystawisz faktury klientowi, to ponosisz stratę. Klimat tego typu jest mocno powiązany z tym, co piszę powyżej. Nie jest to tylko specyfika freelancera-konsultanta – łatwo wyobrazić sobie osobę prowadzącą swój gabinet (np. dentystyczny) albo fachowca obsługującego klienta na godziny, który pakuje swój kalendarz „po korek”, bierze zlecenia w godzinach dziwnych, w weekendy itd. Praca konsultanta agile ma swoje ograniczenia naturalne i zbyt załadować się pracą nie sposób (choć są takie klimaty jak szkolenia w weekendy czy konsultacje online w godzinach wieczornych). Nadal można jednak policzyć sobie swoją stawkę za dzień pracy, przemnożyć przez liczbę dni roboczych i mieć gdzieś przed oczami maxa, od którego każdy niezafakturowany dzień odejmuje zarobek.
Dzisiaj cieszę się, gdy te niezafakturowane dni spędzę w ogrodzie, pogram w gry, pójdę gdzieś na spacer z synami czy (wyliczając z bardziej szalonych akcji) zrobimy sobie szybki jednodniowy wypad w Góry Sokole czy na Ślężę. I work-life balance to nie jest jedyny argument za takim podejściem, bo mając okresowo momenty mocniejszego obciążenia widzę jak obniża mi się wartość pracy – działam schematycznie, nie mam miejsca na przemyślenia i innowacje. W skrócie – naliczanie godzinowe i związane z nim postrzeganie dni niepłatnych jako straty to jedna z pułapek kieratu freelancerskiego, której kiedyś nie umiałbym sobie wyobrazić.

Pandemia to zamieszanie, ale też pewien reset stylu pracy

W miesiąc, w którym ostatecznie pojawiły się lockdowny, wchodziłem z pełnym zapełnieniem kalendarza na 4 miesiące w przód. Miałem sprzedane praktycznie wszystkie dni robocze jakie sam chciałem zaoferować, w stabilnych kontraktach wielomiesięcznych. Mój wewnętrzny księgowy już się martwił jako dobrze zainwestować wszystkie te przychody, jakie mnie czekały… Pierwsze tygodnie lockdownów były dla mnie ciężkie psychicznie. W parę dni odebrałem informacje o zawieszeniu każdego kontraktu. Jedyny jaki mi się utrzymał, był bardzo niestabilny i mocno w klimacie rozliczania każdej przepracowanej godziny, co tylko dokładało mi stresu (bo tych godzin okazało się, że była mikroskopijna liczba). Raptownie urwał się też strumień zapytań – był pewien okres zawieszenia i niepewności, gdzie klienci biznesowi po prostu nie wiedzieli na czym stoją, działali w trybie kryzysowym nad ratowaniem ciągłości działania czy dopiero odnajdowali się w realiach pracy zdalnej.

Okupione to wszystko było dla mnie dużym stresem, ale post factum widzę korzyści:

  • nauczyłem się i udoskonaliłem szkolenia i warsztaty w wariancie zdalnym, które kiedyś z automatu przekreślałem, a dzisiaj widzę ich zalety i możliwość zastosowania jako alternatywa na pewne sytuacje;
  • od zera nauczyłem się też zasad pracy z organizacją w trybie zdalnym – jest to cholernie ciężkie i wymaga jeszcze więcej dobrych zasad na poziomie kontraktu, ale nie jest niemożliwe jak kiedyś zakładałem;
  • rozwinąłem się narzędziowo od strony wykorzystania systemów i rozwiązań do pracy zdalnej, wcześniej nie doceniałem ich zalet;
  • zerwałem w swojej pracy z zasadą dniówek w biurze dedykowanych jednemu klientowi, w pracy zdalnej mam mniej fizycznych ograniczeń, by być w kontakcie jednego dnia z każdym klientem, z którym aktualnie współpracuję (zwłaszcza jeśli tego potrzebują);
  • większy udział pracy zdalnej zapewnia mi lepszy kontakt z rodziną i mniejsze zmęczenie podróżami (zwłaszcza do odleglejszych miast);
  • nowe nawyki pracy zdalnej dały też więcej miejsca do ścisłej współpracy z Jackiem (nie potrzebujemy już zrządzenia losu w postaci wolnych dni u obu z nas, by coś razem zrobić, wystarczy okienko na 2 godziny).

Nie chcę już wypełniać całych miesięcy pracą

Na etacie bardzo lubiłem być zajęty. Na początku freelancingu niepokoił mnie brak pracy, myślałem o tym w kategoriach swojej nieudolności, marnowania szans i ryzyk. Dzisiaj niepokoje nadal czasem są (i wtedy mam potrzebę przegadania tego np. z Jackiem), ale piękne jest to, jak poprawiła mi się jakość życia z tego faktu, że nie jestem zmęczony wypełnieniem całego kalendarza. Już wyżej o tym pisałem, więc uniknę powtarzania się, ale obecnie realizuję zasadę, o której usłyszałem od Alistaira Cockburna – pewna ilość dni zajętych w miesiącu ma mi zapewnić mój potrzebny poziom życia i każdy kolejny ponad ten minimalny poziom powinien być coraz droższy. Mój koszt brzegowy poświęcenia pierwszego dnia w tygodniu jest wyraźnie niższy niż zajęcie czwartego albo piątego dnia. Staram się odzwierciedlać to w swoich ofertach poprzez wyraźne podnoszenie stawek w czasach, gdy jestem już trochę obciążony. Kontrakt, który zajmie mi drugą połowę czasu, jaką mam do dyspozycji, musi być bardzo opłacalny. A kontrakt z jedną firmą, zajmujący mi więcej dni w krótkim czasie wcale nie oznacza dużego rabatu za „hurtowe zamówienie”. Nie jestem hurtownią ani rozdawaczem rabatów, nijak efektu skali ze swojej osobistej pracy nie uzyskam.

Duży niedosyt braku książki

Wiele osób mi nadal kibicuje i wspiera mnie w tym, bym napisał, ale pisanie regularne większych fragmentów nie jest obecnie moją mocną stroną. Nadal potrzebuję zewnętrznych wzmocnień, więc jeśli to czytasz i masz ochotę, to szturchnij mnie o to, bym ukończył swój materiał. Boję się też, że może nigdy tego nie napiszę, a może nawet już jest za późno…

Praca freelancera nie jest dla wszystkich

Gdy zaczynałem, miałem fałszywe poczucie, że konsultant zewnętrzny zajmujący się wsparciem i doradztwem w agile to naturalny najwyższy poziom wtajemniczenia, nieuchronny krok. Dzisiaj skłaniam się ku temu, by raczej domyślnie odradzać takie myślenia i rozważenie najpierw wszystkich innych możliwych ścieżek kariery (swoją drogą niedawno omówiliśmy je z Jackiem w 106 odcinku ). Praca konsultanta ma mnóstwo zalet które również w tym wpisie opisuję, ale są też ewidentne wady:

  • Duża część działania freelancera to marketing oraz prowadzenie swojego biznesu, wymaga regularności, poświęcenia na to czasu i w jakimś stopniu zapału do takich spraw.
  • Relacja firma-konsultant potrafi być o wiele bardziej surowa niż to, co typowo spotka się na etacie w zawodzie zwinnym: będą negocjacje, umowy, procesy zakupowe, wczesne rozliczenie efektów, uwagi do trybu pracy (np. „za dużo coachingu”…), próby przerzucania odpowiedzialności, wciąganie do rozgrywek politycznych i stresującej bieżączki, zależności od budżetów i preferencji decydentów najwyższego stopnia;
  • Mniejsza przestrzeń na popełnienie błędów, ponieważ klienci szukają gotowych odpowiedzi, udanych sesji czy szybkich rezultatów. Pojedyncza nieudana interwencja na wczesnym etapie może oznaczać koniec współpracy z daną firmą.
  • Mało okazji do skonsumowania długofalowych efektów swoich kroków – osoby dłużej funkcjonujące w jednej organizacji mogą przejść kilka pełnych cykli i ciągle doskonalić podejście do danego zagadnienia (np. kilka planowań kwartałów w skalowaniu agile, kilka edycji procesu wyznaczania celów). Konsultant może nie być aż tak długo w organizacji albo nie jest angażowany do tego zagadnienia ponownie, by uczyć się na tych najdłuższych cyklach i wyciągać z nich samodzielnie wnioski. Z tego powodu dzisiaj bardzo podejrzliwie patrzę na osoby wyłącznie z doświadczeniem konsultanckim przez całą karierę i zastanawiam się jak/czy oni się naprawdę uczą (bo to, że klient dał się przekonać jakąś propozycją naszkicowaną przed zmianą oraz to, że u innego widzę jakieś działające rozwiązanie po zmianie sumarycznie nie daje mi jeszcze prawdziwej wiedzy jak jakaś zmiana w złożonym środowisku realnie przebiega).

Przyszłość mojej firmy i jej rozwój

Dwa akapity wyżej piszę, że swojej osobistej pracy nie wyskaluję, co nie jest do końca precyzyjne, bo ciągle szukam jak to zrobić, żeby jak najmniejszym nakładem swojego zaangażowania dać jak najlepszy rezultat biznesowy dla klientów, Coraz odważniej wchodzę w sferę pracy na pre-przygotowanych materiałach (by jak najmniej się powtarzać), szkolenia w formule blended learning (na sali skupiamy się, by ćwiczyć i wyciągać wnioski, teorię można konsumować samodzielnie przed przyjściem na salę i po zakończeniu wspólnej sesji w postaci materiałów rozszerzających). Mogę też jak najszybciej wkładać swój wysiłek tam, gdzie efekt będzie największy (np. zmiana sposobu działania managementu czy zmiana procesów) zamiast spędzać zbyt dużego czasu bezpośrednio z zespołami.

Te wszystkie znaleziska to ciągłe doskonalenie swojego biznesu, ale niezmiennie mam rozterki o tym, czy budować większą firmę, czy pozostać solo (a tak dokładniej to w naszym przypadku z Jackiem pozostać partnerami biznesowymi bez sztabu współpracowników merytorycznych). Dzisiejsza wersja, z którą się obaj z Jackiem zgadzamy, to założenie, że działamy w biznesie eksperckim, w którym zamiast zwiększania skali (dostarczania więcej dniówek klientom) poprawiamy wykorzystanie tej puli którą mamy, poprzez mądrzejsze działanie (a dla naszego biznesu – poprzez zwiększanie stawek). Taki biznes ekspercki nie będzie przez nas poszerzany przez dotrudnianie pomocników, stażystów, aplikantów itd. To nam potencjalnie zamyka możliwość obsłużenia masowych zleceń (choć wcale nie ma ich tyle, ile kiedyś zakładałem), ale zdejmuje całkowicie z głowy sferę martwienia się o jakość pracy innych osób z firmy, rozwijanie ludzi, stres wynikający z rozstaniami z tymi, którzy chcą pójść „na swoje”. Z innej perspektywy nie mam poczucia, że mam jakieś gotowe unikalne mechanizmy, które sprawią, że osoby pod moim kierownictwem szybko samodzielnie dostarczą wartość – czyli skalowanie kolejnymi osobami, którymi musiałbym aktywnie kierować, byłoby tylko złudzeniem wzrostu efektywności. Regularnie spotykam też w rozmowach z klientami rosnący nacisk na pytanie o to, kto dokładnie zrealizuje kontrakt – klasykiem niektórej naszej konkurencji jest już to, że rozmawia się z właścicielem/partnerem a do realizacji kontraktu przysyłana jest osoba, która niewiele wyróżnia się ponad poziom obecnych w firmie SMów/Agile Coachów.

Ale dla równowagi to, że jesteśmy Jackiem we dwóch w układzie dwóch partnerów-ekspertów, którzy nie planują rozwijać firmy o kolejnych konsultantów, nie oznacza, że nie posiłkujemy się wsparciem kolejnych osób. Zaskakująco pozytywnie odbieram układ swobodnej współpracy z różnego typu specjalistami-freelancerami, którzy pomagają nam rozwinąć biznes. Stale działamy ze specjalistą od montażu audio/wideo, mamy stałego projektanta-designera, działamy też z copywriterami i tłumaczami. Konsultujemy się z kolejnymi ekspertami z konkretnej wąskiej specjalizacji i dzięki temu poprawiamy swoje działania biznesowe. Mamy też niezastąpioną dla nas Monikę, która organizuje nam zaplecze firmy, wspiera przy szkoleniach, komunikuje się z klientami, co pozwala nam mniej martwić się o biuro a bardziej skupić na merytoryce naszej pracy. Ogólnie kierunek rozwoju firmy w stronę ekspertów, którzy jak hub grupują wokół siebie konstelację zaufanych stałych współpracowników odpowiedzialnych za swoje sfery uważam za dużą przyszłość.

Strona finansowa – przelicznik X

We wpisach podsumowujących pierwsze etapy nawiązywałem do przychodów. Pięcioletnia perspektywa fajnie rewiduje pewne kwestie w tym obszarze. Miałem duże szczęście, że poniżej oczekiwanego poziomu w zasadzie przez 5 lat miałem może ze 4 miesiące – pierwszy miesiąc pełnego lockdownu i trzy z miesięcy wakacyjnych (gdzie świadomie znacznie ograniczyłem skalę działania z uwagi na spędzenie czasu z rodziną). Były też miesiąca ponadstandardowo dobre, z wynikami, których na etacie nigdy sobie nawet nie wyobrażałem. W tym sensie mierzenie biznesu konsultingowego wynikiem osiąganym co miesiąc uważam za pułapkę, ponieważ zmienność może być spora, zwłaszcza po tym, jak przeszedłem na pracę w ramach programów wsparcia (które potrafią też mieć bardzo różne sposoby rozliczenia, od zapłaty za całość z góry aż po zapłatę za całość z dołu, co może nieźle mieszać w cash flow miesiąc do miesiąca).

Jeśli nadal to czytasz i jest coś, co twoim zdaniem jest ciekawe a nie poruszyłem tego we wpisie – zadaj mi pytanie w komentarzu, dopiszę co trzeba.

Wcześniejsze podsumowania:

https://www.kubaszczepanik.pl/pierwszy-miesiac-na-swoim/

https://www.kubaszczepanik.pl/pierwszy-kwartal-na-swoim-podsumowanie/

https://www.kubaszczepanik.pl/dziewiec-miesiecy-na-swoim-czyli-koniec-2018/

13 odpowiedzi na “5 lat na swoim – podsumowanie”

  1. Lubię Ciebie czytać 🙂 Dziękuję, że otwarcie dzielisz się zagadnieniami z różnych perspektyw. No i… czekam na książkę <3 Nie jest za późno 🙂 (jak to śpiewał SDM ;))

      1. Pisać Pan książkę! Super, ze dalej idziesz w ten model skutecznosciowy. No i jeśli komuś ma się to udać to Tobie!

  2. Dawaj już te książkę, będzie dywersyfikacja przychodu i tłum zachwyconych fanów (no dobra z tym tłumem to taka moja hipoteza, ale przecież scrum polega na eksperymentach czy jakoś tak 🙂

  3. Kuba, gratuluję takiego rozwoju. Świetnie się Ciebie czyta. Mam nadzieję, do zobaczenia przy spotkaniu z ludźmi ze studiów! Ania

  4. Gratuluję! Ciekawy artykuł, zadziałał trochę jak motywator 🙂
    Jestem na etapie zdobywania wiedzy i doświadczeń i najbardziej interesuje mnie to, co zdarzyło się przed podjęciem decyzji o przejściu na swoje…ale to pewnie długa historia. Tak sobie myślę, że w budowaniu kompetencji pomaga mi Wasz podcast – więc podwójne „dzięki” !

  5. Zdecydowanie czekam na książkę!
    Ten Twój wpis (i pokrewne) znalazłam dokładnie w czasie, gdy rozważam różne modele zarobkowe. W punkt opisujesz obszary, co do których miałam pytania i wątpliwości – ryzyka, ewolucja modelu biznesowego, meandry cash flow, czy kwestie dywersyfikacji kontra skupienie. To są cenne informacje, dziękuję, że się nimi podzieliłeś otwarcie. Miałam kilka momentów ”eureka!” i z przyjemnością to czytałam 🙂

  6. Świetne podsumowanie, podkreślające różnorodne wymiary zmiany w którą wszedłeś Kuba. Niektóre elementy są mocno zaskakujące oraz inspirujące. Na przykład jak te droższe godziny gdy już czas wypełniony po brzegi. Z zainteresowanie przeczytałam. Dzięki!

    1. Polecam się, zwłaszcza gdybyś miała ochotę coś zgłębić. Z kilkoma osobami w społeczności wybrane wątki poszerzyłem już w rozmowach w kuluarach różnych spotkań czy specjalnie ustawionych spotkaniach 1:1.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.