Co sprawia, że nie tracę „wiary”, że wytrwale propaguję zwinność w firmach, w których jestem? Dostałem od jednego z czytelników bloga dłuższego maila (dziękuję za niego również w tych częściach, których tu nie publikuję!). Moja odpowiedź jest na tyle generalna, a pytanie na tyle dobre, że dzielę się nią poniżej, przerywając długą ciszę na blogu.
[Czytelnik]: Już jakiś czas temu dostrzegłem, że daje za wygraną, poddaje się i nie walczę, o to żeby było lepiej. Miałeś kiedyś podobne doświadczenia, w których traciłeś wiarę w to co robisz?
Tracenie wiary to może mocne pojęcie, nie wiem czy wszyscy tak samo to rozumiemy, ale na pewno przeżyłem parę kryzysów wiary. O swoim ostatnim pisałem w tym wpisie – https://www.kubaszczepanik.pl/dlaczego-z-powrotem-uwierzylem-w-agile/ . Szerzej patrząc, zdecydowanie można się zniechęcić, jeśli jesteś jedyny w swoim otoczeniu, który rozumie lepiej i stara się bardziej, a spotyka Cię tylko na przykład odrzucenie, czy wyszydzenie. Ja od jakiegoś czasu na spokojnie sobie to tłumaczę, że każda mocniejsza reakcja werbalna na moje działania, to tak naprawdę reakcja obronna – zaczepne pytania, nawet agresywne, to ochota na wyrzucenie z siebie wątpliwości, głębszego zrozumienia, zamanifestowania niezgody na styl realizowania zmiany. Zawsze traktuje to jako zaproszenie do rozmowy i ze spokojem wchodzę w dialog, z poszanowaniem drugiej strony. Dzięki temu często słyszę to, czego sam bym sobie nie wymyślił (mit, przesąd, niezrozumienie, ale też niedoskonałość mojego tłumaczenia, błędy w procesie zmiany, niedostrzegane przeze mnie konteksty, które utrudniają zwinną pracę). Tu czuję się odporny na utratę wiary. Moją aktualną słabością, coś co mnie samego mocno rozwala i wytrąca z równowagi, to dwoistość działania menedżerów – z jednej strony kolejni menedżerowie od wielu lat współpracują ze mną, bo chcą korzyści wynikających ze zwinności i (przynajmniej deklaratywnie) rozumieją niedoskonałości poprzednich podejść, a jednocześnie od czasu do czasu realizują mocno nietrafione pomysły restrukturyzacji, „zapominają rozmawiać z ludźmi”, wprowadzają zmiany procesów wprost zaorywujące kroki wykonane w kierunku agile… Wtedy czuję się jak Medyk z Szeregowca Ryana https://www.youtube.com/watch?v=HVaASwQTVjU .
Radzę sobie z tym na dwóch poziomach:
- Osobistym – pytanie jaki mam większy cel, czy ostatnie działania mi ten cel psują (w moim przypadku – raczej nie), czego się nauczyłem z tej trudnej sytuacji. Moja praca to nie jest seria samych sukcesów i nie istnieją na świecie ludzie, którzy tak mają, więc pozwalam sobie na gorsze momenty. Są też szeregi przykładów obrotów spraw, w których pierwotnie byłem przeciwny, a przebieg sytuacji mi pokazał, że jednak były jakieś plusy, których pierwotnie bym nie wymyślił i wszystko to poszerza mi perspektywy na przyszłość. „Ciągle się uczę”.
- Merytorycznym – co mogłem zrobić lepiej, by nie dopuścić do tego złego kroku, który tak mnie wybił z równowagi. Najczęściej jest coś do zrobienia – wcześniejsza, bardziej umiejętna rozmowa, lepszy kontakt z menedżerem, inne umocowanie moich działań i roli, dostrzeżenie problemu i proaktywne zaproponowanie swoich alternatywnych rozwiązań zanim problem urośnie. Refleksja jak można naprawić istniejący obrót spraw, jak załagodzić konsekwencje negatywne. Albo po prostu refleksja, że kontekst całej zmiany nie jest tak korzystny jak mi się wydawało, może się w ogóle nie udać i może czas odpuścić.
Dobrze na psychikę i wytrwałość robi mi jednak świadomość czegoś, co nie każdy ma – doprowadziłem do sytuacji, że to ja decyduję co robię, nie mam sytuacji „bez wyjścia”. To jest komfort psychiczny, który ma wiele warstw:
- merytoryka, która stoi za tym co robię,
- doświadczenie, które zebrałem
- sieć kontaktów, którą zbudowałem
- poukładana sytuacja rodzinna
- subiektywna stabilność finansowa, którą pielęgnuję
- poukładanie psychiczne i emocjonalne, któremu poświęcam czas
Jeśli ktoś chce propagować zwinność w swoim otoczeniu (albo rozszerzając – przeprowadza jakąkolwiek zmianę), a nie ma powyższych punktów, prędzej czy później dorwie go jakiś problem, moment, w którym musi zrobić coś wbrew sobie i stracić panowanie nad sytuacją bardziej niż by sobie tego życzył. Wtedy faktycznie można się rozpaść, zgubić wartości czy „wiarę”. A mając tak rozbudowany i stabilny fundament jestem w stanie wytrwale działać, ładować swoją energię i odważnie zmieniać świat, osoba po osobie i zespół po zespole.
No i nie zapominajmy, że jednym z problemów tych, którzy chcą więcej zwinności wokół siebie, jest to, że chcą „za bardzo”. Pozostali widzą w nich „wyznawców”, „świrów”, „narwańców”, „zdarte płyty”. Warto wyluzować i obniżyć napięcie, wiele zmian w firmach toczy się o wiele wolniej niż byśmy tego sobie życzyli. W ramach wyluzowania absolutnie możliwym krokiem jest też zmiana otoczenia, niektóre firmy czy zespoły potrzebują tak dużo czasu, że szkoda go nam marnować, za rogiem znajdzie się mnóstwo świetnych okazji do bardziej przyjaznego dla nas samych środowiska. Oczywiście swoboda wyboru takiego kroku wynika mocno z tego, jak mamy poukładane „kropki” sprzed dwóch akapitów.
Kuba, dziękuję Ci za ten wpis. Mam poczucie, że opisałeś coś, co jest kluczowe do bycia skutecznym agentem zmiany.
Patrzę na Twoją listę punktów, które są fundamentem komfortu psychicznego i dodałbym do niej jeszcze jedną rzecz („tak, i …”). Dodałbym mocne wewnętrzne przekonanie, że zwinne podejście naprawdę działa i przynosi dobre rezultaty. Przekonanie wynikające z własnego doświadczenia – „byłem tam i widziałem”. Pewnie pokrywa się to z Twoimi punktami „merytoryka” i „doświadczenie”.
A patrząc na fragment filmu Szeregowiec Ryan, przypomniała mi się scena z Paragrafu 22, w której Yossarian fachowo bandażuje swojego rannego przyjaciela w samolocie – a po tym, jak już zabandażował mu tę rękę, czy nogę (nie pamiętam) i dumny jest ze swojej roboty, to odkrywa że przyjaciel ma pod kamizelką drugą ranę, która rozwaliła mu wszystkie wnętrzności i w zasadzie gość już jest nie do uratowania… Tak też się czasami czuję.
Dzięki Staszek za komentarz – tak, masz rację ze swoim „tak, i”. Byłem i widziałem, więc prościej być wytrwałym, nawet jeśli w danym momencie obserwuję coś, co jest dalekie od tego ideału. Niedawno na szkoleniu zebrałem dobre reakcje po tym, jak z pewnością siebie skomentowałem jednej z grup „dobry wynik, ale wiem, że jesteście w stanie lepiej”. I w kolejnej iteracji skrócili czas wykonania ćwiczenia o kolejne 50%, bo przecież „Kuba powiedział, że się da”. I dobry agile też „się da”, nawet u nas…
Wspominka z Paragrafu22 mocna. W takim samym klimacie co medyk i ta rana będzie tam też wieczna pogoń za podnoszonym limitem lotów – podobnie beznadziejna próba, jak nadążenie za korporacyjnymi zmiennościami trendów i nastrojów. Syzyfowa praca XXI wieku 😉