Zwyczajowo blogerzy i inni mikroinfluencerzy podsumowują rok, często nawet w formie wymyślnych infografik i zsumowań tak istotnych metryk, jak przebiegnięte kilometry albo zrealizowane dni szkoleniowe (przynajmniej z tego co widzę na Linkedinie). Ja przełom roku i spokój okołoświąteczny też wykorzystałem do autorefleksji, ale podzielę się nią bardziej w formie podsumowania trzech kwartałów funkcjonowania jako niezależny konsultant – jako przedłużenie wpisów Pierwszy miesiąc na swoim i Pierwszy kwartał na swoim .
Trzeci i czwarty kwartał’18 były pod wieloma względami do siebie bardzo podobne. Sygnalizowałem to już przy okazji wpisu po kwartale na swoim – „weszło” mi kilka zleceń, które sumarycznie wypełniły mi absolutnie szczelnie kalendarz (i dalej ten kalendarz jest przepełniony na parę ładnych miesięcy w przód). Bardzo fajnie udało się połączyć okazje biznesowe z dniami spędzonymi z rodziną w ładnych miejscach (wakacje na Kaszubach i Pomorzu a potem weekend w Karpaczu). „Wyprzedanie” wszystkich dni, jakie miałem do dyspozycji dla klientów, oznaczało też bardzo duży sukces finansowy – w zasadzie co miesiąc balansowałem między 2 a 3X (tak jak pisałem po pierwszym miesiącu- X to mój umowny poziom minimum, do którego chcę dążyć z miesięcznymi dochodami). Ta sytuacja miała swoje plusy, ale też dostrzegam minusy, o których za chwilę.
W trakcie tego czasu jednym z większych wyzwań było coś, co nazwę „elastycznością rutyny”. W czasie, gdy byłem na etacie, moje dni i tygodnie były dość powtarzalne, w miarę przewidywalnie mogłem też z nich wykroić jakiś czas na różne potrzebne mi aktywności. Miałem miejsce i siły na odwiedzanie konferencji, byłem w stanie ułożyć plan dnia, by mieć czas na pisanie i inne regularne czynności biznesowe (prowadzenie Agile247, komunikację z potencjalnymi klientami, realizowanie jakichś działań samorozwojowych). W obrębie tych ostatnich 9 miesięcy przeżyłem ze 4 następujące po sobie zestawy rutyn – najpierw sporo wolnego czasu zaraz po wyjściu z etatu, gdy kalendarz miałem dość luźny, a zlecenia poukładane w ładne dwudniowe bloki. Były to w dodatku bloki wyjazdowe, w czasie których miałem mnóstwo wolnego i kreatywnego czasu tylko dla siebie na pisanie i czytanie. W okolicy wakacji kalendarz się mocno dopełnił – przeplatałem jeżdżenie do Trójmiasta ze zleceniem w Poznaniu, w dodatku rodzinne popołudnia/wieczory bardzo odciągały mnie od czegokolwiek biznesowego. Urwała się rutyna regularnego pisania, zgubił się czas na czytanie. Czy to źle? Poszerzę w oddzielnym bloku. Ostatnie miesiące to stały kontrakt w okolicy Poznania. Fascynujący merytorycznie, ale jednocześnie wyczerpujący energetycznie i emocjonalnie, zwłaszcza w związku ze znacznie dłuższymi dojazdami niż przewidywałem. Nie piszę tego by się chwalić albo żalić – ale aby zobrazować, że w ramach raptem roku miałem cztery zupełnie inne typy schematów tygodnia. Tak jak ceniłem sobie wypracowaną rutynę w ostatnim okresie etatu, tak do tej pory nie mogę powiedzieć, że panuję w pełni nad sobą i planem swojego dnia. Cierpi na tym „biznes”, mój samorozwój (też biznes) i pewnie trochę mój wizerunek merytoryczny (czyli też biznes). Na szczęście coś, co mi tę rutynę burzy to miłe spędzanie czasu z rodziną i osobiste rozrywki – czyli z perspektywy jakości życia jest wszystko w porządku.
I ta perspektywa jakości życia jest chyba jedną z największych moich refleksji ostatniego czasu. Nie konkuruję z nikim na przychód biznesowy, ilość i wielkość klientów, ilość padawanów w mojej zagródce, wpływ na globalną i lokalną społeczność, merytorykę czy uznanie. Po prostu robię swoje – dobrą robotę, tam gdzie jestem – co daje mi wystarczający dochód dla mojej rodziny. Mogę spokojnie dawać z siebie społeczności pod warunkiem, że mi samemu sprawia to przyjemność (a lubię kontakty w lokalnej społeczności, napisanie czegoś z naprawdę mnie aktualnie kręci, nagranie czegoś z Jackiem). Nic na siłę, w najbliższym czasie nie zmuszam się do niczego, czego nie chcę, nawet jeśli z tego powodu ma mi przejść koło nosa jakaś okazja biznesowa. Możliwe, że z tego powodu niektórzy nie chcą ze mną współpracować i nic na to nie poradzę (pewien klient bardzo posmutniał, gdy dowiedział się ode mnie, że nie złożę mu oferty na coś, co jest moim produktem, bo nie chcę zmuszać się do piętrowych formalizmów, jakie stawiał przede mną przy okazji RFP…). Wierzę, że długofalowo będzie to oznaczać pracę przy kontraktach, w których jest wielostronna chemia i wszystkie warunki współdziałania w pełni mi pasują. Zadowolony konsultant to zaangażowany konsultant. A zaangażowany konsultant z zaangażowanym w zmianę klientem przenoszą góry – widzę to dzisiaj 🙂
Moją aktualną fascynacją jest tematyka „agile poza it” (wiecie o co chodzi, a ja sam muszę to jakoś dobrze nazwać, bo tam, gdzie widzę, że agile się może przydać hasło „poza it” robi więcej szkody niż wyjaśnienia). Dwa z trzech ostatnich kontraktów mają w sobie właśnie takie doświadczenia i jest w tym ekscytacja dla mnie na wielu poziomach:
- Sam się uczę, bo utarte przykłady, wyjaśnienia, stosowany żargon, uproszczenia i założenia oczywiste w świecie IT przestają działać albo są wręcz kontrskuteczne w mojej pracy konsultanta i coacha zwinności. Buduję sobie zestaw zupełnie nowych środków w mojej skrzyneczce i na nowo odkrywam w sobie zrozumienia zwinności, Scruma, technik zwinnych. Był o tym jeden z niewielu moich ostatnich wpisów – Dlaczego ponownie uwierzyłem w zwinność?
- Agile działa! 🙂 nawet w sytuacjach tak strasznie odległych od swoich korzeni, że miałem prawo mieć uzasadnione wątpliwości. Skuteczność moich działań zawsze mnie motywowała i mam tej skuteczności aktualnie sporo (a porównując do niektórych zblazowanych i zmuszanych do zwinności zespołów IT w świecie korporacji – może nawet średnio więcej niż kiedykolwiek). Fajnie robić różnicę biznesową przy jednoczesnym poprawianiu losu zaangażowanych w zespoły osób.
- Mam też poczucie, że doświadczam teraz czegoś, co jest bardzo niszową, ale bardzo potrzebną w przyszłości kompetencją – zwinność w biznesie, operacjach, produkcji. Wiele lat jeszcze upłynie, zanim temat się przyjmie jako mainstream w biznesie (i możliwe że pod jakąś inną nazwą), ale długofalowo wierzę, że zaadaptowany agile będzie dość popularnym pomysłem na rozwiązanie szczególnie złożonych problemów w zasadzie w każdej firmie. I to taki agile, jak ja go rozumiem – nie jakiś agilePM, nie rytualny i udawany Scrum, tylko zwinne podejście spójne na poziomie stosowanych wartości, częstego i wczesnego dostarczania wartości, wsłuchania się w klienta, zespołowości czy ciągłego usprawniania procesu
Ta fascynacja agile poza IT jest jednocześnie źródłem mojego silnego niedosytu. Doświadczam tak strasznie dużo, mam tony przemyśleń, widzę jak w obiegu jest niewiele wartościowych materiałów na ten temat, sam mam gotowe (w głowie) materiały na warsztaty, case studies, inspirujące prezentacje, które mogą ruszyć lawinę podobnych zmian w kolejnych firmach,…. i jestem zbyt zajęty by cokolwiek z tego zamienić na konkret. Z jednej strony tych intensywnych przeżyć z obecnych chwil nikt mi nie zabierze, z drugiej pewnie przesunięcie balansu na więcej refleksji i tworzenie nowej treści na bazie mojej praktyki dało by więcej korzyści – zarówno tam gdzie jestem (lepsza refleksja i dystansowanie się, generujące wyższą wartość mojej pracy), jak i tam gdzie mógłbym być jeszcze w przyszłości. Pierwsza decyzja na 2019 to znalezienie tego lepszego balansu i więcej czasu na podzielenie się tym, co wiem o tej dziedzinie (bo z doświadczenia już wiem, że nic mi tak nie układa wiedzy, jak przygotowanie warsztatu, prezentacji, kejsa, serii wpisów na bloga). Ty też możesz mi Czytelniku z tym pomóc 🙂 zadaj mi pytanie z tematyki agile poza IT, może potrzebujesz jakiejś prezentacji albo warsztatu?
O tym, że tego balansu mogę potrzebować więcej, przekonał mnie jeden bardzo drobny w skali roku epizod. W grudniu wziąłem udział w warsztacie z gry planszowej „Iterate„. O samej grze napiszę za 3 tygodnie na Agile247, a tu ją wspominam dla refleksji, jaką miałem dzień po spotkaniu. Wspaniale było spędzić dzień, w którym nic nie muszę robić, ale za to doświadczam, uczę się, współdziałam w grupie, konwersuję z Krystianem (i Agnieszką) albo Tomkiem (i Kamilem) i w pigułce opowiadam im o swoich bieżących fascynacjach. Zdecydowanie muszę generować sobie w kalendarzu takich dni więcej (i nie są takim czymś krótkie rozmowy telefoniczne w dzień roboczy ani całodniowe spotkania ze wspólnikami z 202 Procent gdy ciśniemy wspólne działania biznesowe).
Aktualnie definiowane przeze mnie optimum to przecięcie się czterech typów aktywności:
- praktykowanie – doświadczanie i wykorzystywanie swoich dotychczasowych kompetencji w przyjemnych warunkach współpracy i ciągły kontakt z faktycznymi sytuacjami
- rozwój siebie – edukowanie się, autorefleksja, inspirujące kontakty dające do myślenia
- rozwój biznesu – z racji specyfiki powiązane z powyższym, ale również zawierające świadome działania marketingowe swojej marki osobistej i produktów, jakie buduję
- odpoczynek – doświadczanie rzeczy niemerytorycznych, związanych z prywatnymi pasjami, rodziną, bliskimi
W typowym miesiącu mam zdecydowanie za dużo pierwszego, chyba wystarczająco ostatniego i za mało obu środkowych działań. I wszystkie te działania będą dla mnie satysfakcjonujące jeśli jednocześnie będą zgodne ze wspomnianą w jednym z poprzednich akapitów tematyką „przyjemności dla mnie samego”.
Działanie, które jest dla mnie bardzo satysfakcjonujące i wydarzyło się w ostatnich miesiącach, to budowanie marki podkastu „Porządny Agile„. Jutro po pracy razem z Jackiem nagramy już siódmy odcinek (który światło dzienne ujrzy w kolejnym tygodniu). Cieszy mnie, że tworzymy wspólnie nowy produkt (markę), przy okazji w praktyce ponownie próbując podejścia MVP, układając sobie wiedzę, dzieląc się wartościową zawartością ze społecznością. Bardzo nakręca mnie nowy poziom pozytywnej informacji zwrotnej, jaka spływa, wszystkie nowe kontakty, jakie dzięki pretekstowi kolejnych nagrań mogę budować. W życiu bym się nie spodziewał tylu rozmów, maili, zapytań, komentarzy. Jest to dla mnie praktyczny przykład na satysfakcjonujący dla mnie sposób na połączenie powyższych typów aktywności – dzielę się swoją praktyką (wszystko, co mówimy z Jackiem pochodzi wprost z naszych doświadczeń i dzielimy się wyłącznie z tym, z czym się zgadzamy), robienie tego razem z Jackiem jest fajną okazją do wzmacniania więzi, a jednocześnie jest to korzystne dla biznesu i zgodne z moimi preferencjami działanie marketingowe. Aktualne rezultaty dotychczas nagranych odcinków będą nas motywowały jeszcze długo i jesteśmy zdecydowani na ciągłe usprawnienie tego produktu oraz jego promocji.
Fajnie biznesowo wyszło mi jedno z zamierzeń, jakie miałem wychodząc z etatu – chciałem skupić się na pracy jako konsultant przy jednoczesnym powrocie do domu w Wielkopolsce. Wyraźnie preferuję kontrakty lokalne i postaram się utrzymać taki stan najdłużej jak to możliwe. W Warszawie od marca byłem w sumie 5 nocy – i wszystkie związane z konferencjami albo warsztatami. Przyjemność spania co wieczór we własnym łóżku i możliwość wytłumaczenia matematyki synom jest wystarczającym motywatorem do bardzo uważnej selekcji nowych zleceń i asertywności przy negocjowaniu ich warunków. Na pewno można działać w tym biznesie poza największymi miastami w Polsce (Warszawa, Kraków?). Pewnie jeszcze sobie po Polsce pojeżdżę w kolejnych latach, ale nie za wszelką cenę…
Powrót w rodzinne strony ma też bardzo konkretny wymiar kończenia budowy nowego domu. Zaprząta mi to głowę w jakimś stopniu od ponad roku (choć w o wiele większym stopniu Ali, mojej żonie), a od kilku dni mogę się pochwalić tytułem własności kolejnej nieruchomości (razem z pokaźną hipoteką na niej 😀 ). Najbliższy miesiąc to wykończeniówka, minimalny zestaw mebli, wprowadzanie się, wiosnę spędzę na urządzaniu ogrodu i delektowaniem się nowej jakości w przyjemności życia. Z jednej strony to jest potencjalny powód do maksymalizacji wyniku biznesowego, ja wolę docenić potrzebny czas, by w tym ciężko wypracowanym domu trochę pomieszkać.
Jest też kilka doświadczeń z ostatnich kwartałów, które nie są tak różowe. Pewnie zasługują one na osobne wpisy, ale tutaj publicznie je zarysuję i może znajdę siły by do nich jeszcze wrócić, w zależności od reakcji na ten (za długi już) wpis.
- Zaczyna mnie niepokoić ilość hejtu, jakiej doświadczam powoli w internecie. Z coraz większą regularnością (pewnie wraz z rosnącą popularnością) pod moimi albo mi bliskimi działaniami publicznymi w internecie zaczyna się pojawiać zjawisko niemerytorycznych, zaczepnych albo otwarcie ofensywnych komentarzy. Jeśli będzie jakiś powód, dla którego kiedyś zrezygnuję z otwartego dzielenia się swoją wiedzą, będzie to właśnie to – kompletnie niezasłużone, niechlujne i zamknięte na jakąkolwiek rozmowę podważanie mnie, mojej wiedzy, lat doświadczeń i metod, o których skuteczności się sam przekonałem. I uściślijmy – wyraźnie odróżniam polemikę (nawet mocną i ze sztuczkami erystycznymi), wątpliwości nieprzekonanych, trudne pytania, krytykę stylu pisania od zwykłego obrzucania kupą, pasywno-agresywne zaczepki przeniesione rodem z najgorszego stylu pyskówek z Twittera z tematów politycznych czy komentarzy na popularnych portalach informacyjnych. Serio. I piszę to niezależnie od tego, że temat we mnie narasta już od długiego czasu, bo już prawie rok temu machnąłem luźniejszy wpis „Skrzywdzeni przez agile„.
- Martwi mnie też zjawisko „komodytyzacji” agile. Zwinność jest zamieniana w gotowe wzorce, sprzedawana jako panaceum przez globalne firmy konsultingowe i na masową skalę zamieniana w farsę. Po pewnej bardzo hardkorowej akcji ze strony pewnej dużej firmy konsultingowej, jaką miałem okazję osobiście przeżyć, opowiedziałem zaufanej osobę taką metaforę: „Ja klienta, który czuje, że jest trochę zbyt puszysty, zapraszam do zmiany nawyków, podpowiadam techniki dbania o formę i wskazuję na niewłaściwe działania, które robił do tej pory; do tego samego klienta dociera elegancko ubrany dżentelmen w garniturze i gwarantuje mu, że błyskawicznie i bez wielkiego wysiłku schudnie dzięki gotowym rozwiązaniom, który sprawdziły się u jego setki poprzednich klientów. Klient kupuje za grube pieniądze pewien proszek, który faktycznie doprowadza do szybkiej utraty wagi, ale przy okazji daje fatalne efekty uboczne, uzależnia od kolejnych dawek u tego samego
dealerakonsultanta i długofalowo bardziej szkodzi niż daje pożytku”. Życiowo jestem optymistą, ale ilość zła, jakie czynią podejściu zwinnemu działania konsultingów mnie przeraża i w zestawieniu z paroma innymi trendami jestem aktualnie dość pewien, że niezbędne będzie zredefiniowanie etykiet, by się odciąć od tego szamba. I nie wiem czy mam ochotę uczestniczyć w takich redefinicjach. - Widzę różnicę, jaką robi wchodzenie w zlecenia na swoich własnych zasadach. Zwłaszcza jeśli już dobrnę do poziomu, w których mogę wybierać, nie mam ochoty stawać się listkiem figowym, wymówką, że robimy „edżajl” bo mamy „kołcza”. Mam duszę walczaka i długo mogę próbować płynąć pod prąd, niejednokrotnie z całkiem niezłymi rezultatami. Ale rząd wielkości lepsze rezultaty osiągam, gdy mam wsparcie po stronie tego, kto mnie zamawia i po wytestowaniu przy pierwszych trudnościach widzę realną chęć dokonania pracy nad zmianą, nie tylko skonsumowania samych jej korzyści. To jest oczywiście w tej branży niekończąca się historia, bo częścią mojej pracy jest i zawsze będzie wyedukowanie sobie klienta, wywalczenie dobrych warunków kontraktu o współpracy (w rozumieniu umocowania a nie kasy, ta jest w tym miejscu dla mnie drugorzędna). Ten akapit jest deklaracją publiczną i przypomnieniem samemu sobie, że jest to jedną z moich lekcji z 2018 roku.
- Niby czysto optymistyczną, ale dla mnie samego jednak zaskakującą obserwacją jest to, że klienci, z którymi współpracuję, zatrudniają mnie dla mojej uświadomionej kompetencji (Scrum, agile, transformacje zwinne), ale w feedbacku najbardziej wyróżniają moje kompetencje nieuświadomione albo mniej przeze mnie doceniane (umiejętności komunikacyjne, zdolność perswazji, czystość argumentowania i syntezy, zdolności przywódcze, spójność działań z wartościami których uczę). Dobrze mi robi, gdy uświadamiają mi, że to mam i jednocześnie trudno samemu mi tak się „sprzedawać”. Tych rzeczy nikt nie zobaczy w moich ofertach i rzadko wprost o tym samemu napiszę (a ze swoim perfekcjonizmem to raczej tylko skupię się na tym, że nadal muszę poprawić temat, a nie że mam go już całkiem dobry). Jak to interpretować? Pole do poprawy? Bycie sobą i pogodzenie się, że zyskuję w bezpośrednim poznaniu? Poleganie głównie na faktycznych rekomendacjach „z ust do ust” bez przejmowania się kreowanym wizerunkiem? Nie wiem, temat do rozstrzygnięcia w 2019.
Jakie mam jeszcze plany na 2019?
- Chciałbym zorganizować wreszcie otwarte warsztaty z tematyk, w których się specjalizuję, o których ciągle tylko piszę, że je zrobię. Mam gotowy materiał, mam zebrane doświadczenia od innych jak je zorganizować, jedyne co mnie ogranicza to zapełniony kalendarz bieżącym kontraktem i obawa, że nikt nie będzie zainteresowany komercyjnie tym, czym chcę się podzielić (ufff, napisałem to.).
- W większym stopniu chcę realizować podejście produktowe do swojej pracy – sprzedawać mniej dniówek, a dostarczać więcej wartości biznesowej za gotowe, cenione rynkowo produkty.
- … ale nie napiszę książki. Już w tym wpisie zaznaczyłem, że nie chcę się zmuszać, a pisanie na konkretny temat niezależnie od chwilowej zajawki jest dla mnie taką formą przymuszenia.
- Fajnie byłoby pojechać gdzieś daleko z rodziną (plany są, teraz tylko czy nazbiera się budżet?). Dobrze będzie zrealizować przynajmniej część planu na zagospodarowanie swojego nowego ogrodu. I mam masę samolotów do sklejenia, zgodnie z radą dziadka, gdy przekazywał mi swoją kolekcję „Całe życie zbierałem te modele i książki i obiecywałem sobie, że skleję je na emeryturze. Teraz mam czas, ale nie mam już wzroku ani rąk, by cokolwiek z tego zrealizować, nie powtórz tego błędu”.
Po pierwsze jest mi bardzo przykro, że nawet Ciebie dotyka internetowy hejt. Piszę „nawet” jako skrót od „mocno merytoryczną osobę z tak bogatym doświadczeniem”. Jednocześnie jeszcze bardziej przykro byłoby mi, gdybyś przestał pisać 😉 Zatem trzymam kciuki i kibicuję, by atuty publicznego dzielenia się wiedzą stale przewyższały koszty z tym związane.
Po drugie „obawa, że nikt nie będzie zainteresowany komercyjnie tym, czym chcę się podzielić (ufff, napisałem to.)” . Zacytuję tu pewne dwie reguły:
– Whoever comes is the right people;
– Whatever happens is the only thing that could have.
Później już jest z górki 🙂
Dzięki Dominika. Myślę, że póki co koszty jestem w stanie unieść, to był bardziej sygnał właśnie w duchu tego Twojego skrótu „nawet” – dbam jak mogę o merytorykę i naprawdę nie daję (całym sobą i swoimi treściami) podstaw do zahaczania mnie hejtem i mimo wszystko… Ale działam dalej.
A co do szkolenia – ja to się najbardziej boję „NOBODY comes is the right people”. Ale już mam umówiony dzień roboczy na przygotowanie warsztatu celowanego do Scrum Masterów, powinno się udać.
Fajny artykuł. Jednocześnie Cieszę się, że udaje Ci się być na swoim. Mam nadzieję, że uda Ci się dalej godzić pasję z rodziną, a przy okazji wychodzić na swoje. Trzymam kciuki za dalszy Twój rozwój i Twojego biznesu i mam nadzieję, że nasze drogi jeszcze się przetną i uda nam się kiedyś wspólnie popracować. Nie przejmuj się hejtem, on był, jest i będzie, a liczy się Twoja wiedza, doświadczenie, profesjonalizm i to że nigdy nie zapomniałeś kim jesteś. Ja nigdy nie zapomnę współpracy z Tobą i tego jak stworzyłeś mi oczy. 😉
Co to znaczy „mieć duszę walczaka”? Pierwszy raz spotkałem się z takim sformułowaniem.
Hej Andrzej,
nie wiem czy to fraza zgodna ze słownikiem języka polskiego, ja to rozumiem jako hart ducha, niepoddawaniem się, walczenie za wszelką cenę. Aż do poziomów, gdy staje się to niebezpiecznym uporem, walką za wszelką cenę za przegraną sprawę.
Pzdr, Kuba
Dzień dobry Panie Kubo,
Trafiłem do Pana z podcastu (którego jeszcze w sumie nie zacząłem słuchać bo od zawsze wolę tekst) i muszę przyznać, że bardzo przyjemnie się Pana czyta.
Wywodzę się z branży IT i w swoim ograniczeniu nie jestem jeszcze w stanie do końca zrozumieć zwinności w swoim obszarze, ale jestem ciekaw w jakich branżach poza IT Pan pracował? Ostatnio znajomy opowiadał mi, że na jednym szkoleniu ze scruma pojawił się pracownik z branży nieruchomości i do dzisiaj zastanawiam się co chciał wynieść z takiego spotkania.
Pozdrawiam serdecznie.
Dzień dobry,
Branże w których pracowałem to jedno, natomiast ważniejszy moim zdaniem jest obszar, w jakim podejście zwinne jest (może być) wykorzystywane.
Branże z jakimi jestem najbardziej związany i z których wyciągam doświadczenie:
– ecommerce
– bankowość
– usługi finansowe
– firma produkcyjna, przemysł motoryzacyjny
Natomiast obszary są o wiele szersze i bardziej uniwersalne (nawet firmy typowo IT mają takie części, które są podobnymi w wielu biznesach). Agile ma potencjał by być wykorzystany w m.in. projektach związanych z:
– HR
– transformacją / reorganizacją firmy
– zmianą procesu biznesowego
– zmianą procesu produkcyjnego
– usprawnianiem procedur i narzędzi wewnętrznych
– organizowaniem modelu finansowego i realizowanie działań budżetowych
– marketingiem
– analizą danych i budowaniem modeli, raportów, mierników
– audytem wewnętrznym
(wyliczam tylko te, z którymi miałem doświadczenia, znam wykorzystanie jeszcze szersze, np. sprzedaż, organizowanie funkcjonowania zespołu zajmującego się eventami)
Tego typu projekty realizowane są w firmach z każdej branży.
Pozdrawiam,
Kuba
Odważny wpis, bo nie każdy ma odwagę opowiadać o swoich sukcesach. Mądry, w głównej mierze ze względu na radę dziadka. Też będę o niej pamiętać.
Ogólnie: gratulacje, też chciałabym kiedyś znaleźć się w takim punkcie mojego życia.